Popkulturowy tygiel

Strona poświęcona popkulturze


Czerwiec 14, 2020

„W lesie dziś nie zaśnie nikt” – ostatni polski slasher [recenzja]

w lesie dziś nie zaśnie nikt

W Polsce pozycja horroru nigdy nie była silna. Poza dokonaniami Andrzeja Żuławskiego i polaryzującą twórczością Waleriana Borowczyka, polska kinematografia do pewnego momentu nie miała do zaoferowania jakościowych tytułów grozy. Ostatnio młodzi filmowcy coraz chętniej romansują z horrorem, choć robią to jakby potajemnie, poruszając się jednak jedynie po jego obrzeżach, korzystając z wybranych tropów. Zapowiedź W lesie dziś nie zaśnie nikt Bartosza Kowalskiego rozbudziła wyobraźnię fanów kina grozy. Obnoszący z dumą swoją gatunkową przynależność – pierwszy polski slasher.

Główni bohaterowie uszyci są ze slasherowych schematów. Gdy moment po inauguracji obozu, wyruszają na wycieczkę leśnymi ścieżkami widz już wie, że na swojej drodze szybko spotkają coś znacznie gorszego niż nuda i brak zasięgu. Pozbawieni technologii nastolatkowie gubią się i stają celem krwiożerczej siły.

I to właśnie krwiożercza siła w W lesie dziś nie zaśnie nikt całej swojej cudownej b-klasowości – zmutowane na skutek kontaktu z meteorytem bliźnięta – zawodzi najmocniej, tkwiąc w niezręcznym rozkroku pomiędzy poważnym zagrożeniem a niezamierzoną parodią. Nie pomaga im nieprzekonująca charakteryzacja i brak jakichkolwiek cech czy atrybutów, które pomogłyby im pozostać w świadomości widzów na równie długo jak ikony gatunku Jason, Leatherface czy Mike Myers.

Kowalski zdaje się doskonale rozumieć czym jest slasher. Korzysta z gatunkowych tropów z pełną świadomością i z całą pewnością nie próbuje śladem Wesa Cravena gatunku rewolucjonizować. Tak więc trup się ściele, krew tryska, seks jest równoznaczny z wyrokiem śmierci, a dorosłych lepiej na swojej drodze unikać. W lesie dziś nie zaśnie nikt płynnie porusza się w konwencji, jednak brakuje elementu, który pozwoliłby wyróżnić się filmowi Kowalskiego wśród lepiej usytuowanych amerykańskich braci.

Tym bardziej boli, że genialny w swojej prostocie i oryginalny przecież koncept obozu offline zostaje dość szybko odsunięty na bok, ustępując miejsca realizacji gatunkowych schematów.  Pierwszy polski slasher cierpi również z powodu niewykorzystania potencjału lokalnego kolorytu i oszczędnym używaniu swojskich smaczków. Dziwi to tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że motorem napędowym kampanii promocyjnej filmu było przekonanie, że to nie jest kolejny slasher, to jest „nasz” slasher. Może to właśnie, dlatego sceny, w których pojawiają się Lubaszenko i Zbrojewicz wywołują największy uśmiech – bo może Stany Zjednoczone pozostały kolebką slasherów, ale nie mają Lubaszenki i Zbrojewicza.

W lesie dziś nie zaśnie nikt nie jest filmem idealnym, ma sporo wad i jeszcze więcej niewykorzystanego potencjału. Należy jednak docenić śmiałą próbę tworzenia kina gatunkowego na polskim gruncie – bez kompleksów, czerpiąc radośnie z całego dobrobytu konwencji. Film Kowalskiego to nie jest pierwszy polski slasher, gorąco liczę, że też nie będzie ostatnim. Bo choć końcowy efekt może rozczarowywać to z całą swoją gatunkową bezpretensjonalnością stanowi ważny krok dla rozwoju gatunku w Polsce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *