Popkulturowy tygiel

Strona poświęcona popkulturze


Czerwiec 14, 2020

„The Midnight Gospel” – o życiu i śmierci w multiwersum [recenzja]

the midnight gospel

Każdy dzień jest przejażdżką emocjonalnym rollercoasterem. Ów kolejka napędzana jest przez nieustający natłok informacji i bodźców. Zrozumiały jest więc pojawiający się każdego poranka strach przed wejściem na jej pokład i poddaniu się skrajnym emocjom, które każdemu kursowi towarzyszą. The Midnight Gospel jest wyjątkowym serialem, który podpowie nie tylko jak przygotować się na podróż, ale co zrobić, by u jej końca odnaleźć katharsis.

The Midnight Gospel można nazwać serialem eksperymentalnym, bo jak inaczej określić animowaną wizualizację podcastu filozoficznego współtwórcy serialu Duncana Trussela. Jednak i ten lakoniczny opis do końca nie oddaje natury netfliksowego serialu. Dziecko twórcy Pory na przygodę Pendletona Warda i wspomnianego wyżej Trussela trudno jednoznacznie przedstawić, a jest do zdecydowanie najbłahsze z rozważań towarzyszących seansowi.

Głównym bohaterem serialu jest niejaki Clancy, który korzystając z czarnorynkowego symulatora wszechświatów, przemieszcza się pomiędzy kolejnymi planetami, przeprowadzając wywiady z ich przypadkowo napotkanymi mieszkańcami. W ten sposób gośćmi intergalaktycznego podcastu stają się m.in. transportowany do rzeźni jelenio-pies, walczący z plagą zombie prezydent czy śmierć we własnej osobie. A że każdy odcinek serialu oparty został na epizodach podcastu The Duncan Trussel Family Hour, ekscentryczni bohaterowie audycji przemawiają głosami rzeczywistych gości podcastu Trussela.

W The Midnight Gospel próżno szukać fabuły. Kolejne epizody wprawdzie powiązane są ze sobą luźną klamrą kompozycyjną, jednak przygodom kosmicznego podcastera bliżej do napędzanego stymulantami strumienia myśli. Na kolejnych klatkach animacji przewija się niemalże wszystko, znajdzie się na nich miejsce na dekapitację, śpiewające o powoli zżeranych przez robactwo zwłokach klauny czy misie pielęgniarzy przegryzających noworodkom pępowiny. Obrazy w serialu Netfliksa żyją niejako obok treści i bardziej niż wizualizacji rozmów służą prowokacji oglądającego.

Bombardowany bodźcami widz staje przed kluczowym zadaniem — wyłowić z informacyjnego szumu treść. Tym trudniejsze jest to w momencie, gdy poruszane w pogawędkach Trussela tematy są niełatwe w odbiorze. Goście dywagują o religii, śmierci, transcendencji, mistycyzmie, spełnieniu i smutku, skupiając się na pytaniach, a nie odpowiedziach. Te drugie widz musi sformułować samodzielnie. The Midnight Gospel nie jest w końcu księgą objawioną i filozoficznym kompendium, lecz punktem wyjścia dla zgłębionych poszukiwań wartości i analizy rzeczywistości.

Clancy mając do dyspozycji wszechświat, ucieka przed własną rzeczywistością. Odwiedziny kolejnej planety nie niosą ze sobą konsekwencji, a obrażenia, śmierć czy zniszczenie planety to tylko przerwania w programie symulacji; nieskończony eskapistyczny ciąg. Dlatego, gdy ostatni odcinek The Midnight Gospel już się zakończy, warto wrócić na ziemię i spojrzeć na swoje życie z szerszej perspektywy; wyciągnąć wnioski i czym prędzej zabierać się do pielęgnacji własnej rzeczywistości, wszakże w przeciwieństwie do Clancy’ego mamy tylko jedną.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *